Trzy billboardy za Ebbing, Missouri (2017) reż. Martin McDonagh

czyli o miejscu w mojej głowie, którego nie chcę znać


Ten film to jeden z tegorocznych kandydatów do Oskara ale zdecydowanie nie powinnam była go oglądać. Znakomity, niezwykle klimatyczny, świetnie zagrany i żałuję, że oglądałam. W małym  miasteczku, gdzieś koło niczego, zostaje zgwałcona i brutalnie zamordowana młoda dziewczyna. Wiele miesięcy później matka dziewczyny Mildred Hayes, nie mogąc pogodzić się ze śmiercią córki, umieszcza na billboardach reklamowych  pytanie: Dlaczego jeszcze nie odnaleziono sprawcy?

Pochodzę z małego miasteczka - znam klimat. Mam córkę a i tak nie umiem sobie wyobrazić, co bym zrobiła na miejscu głównej bohaterki. Mózg odmawia mi współpracy. Bolała mnie każda minuta tego filmu i zupełnie nie wiem, o czym on był. 
O rozpaczy? Nie jestem pewna. O poczuciu straty? Poczuciu winy? Też mam wątpliwości. Może o tym wszystkim naraz. Frances Mcdormand tak zagrała Mildred, że weszłam w rezonans i chciałam krzyczeć. Chciałam wrzeszczeć na całe gardło w bezsilnej złości, że ich wszystkich nienawidzę i chcę, żeby ich tez bolało. Obejrzałam do końca, bo miałam nadzieję, że to obezwładniające poczucie bezsilności przejdzie mi jak na końcu film zatriumfuje sprawiedliwość. Bardzo chciałam, żeby to był amerykański film z dobrym zakończeniem. 
Dostałam kawał  prawdy o życiu i o ludziach. Prawdy, o którą nie prosiłam i nie chciałam jej znać. Nigdy nie obejrzę tego drugi raz.



Mam jednak refleksję o miłości. I odpowiedzialności za miłość. Mały Książę dowiaduje się od lisa, że  „jest się odpowiedzialnym za to, co się oswoi”. Jak umiera ktoś bliski, często ludzie żałują, że nie zdążyli się pożegnać, powiedzieć "kocham", że nie zrobili stu rzeczy które powinni byli zrobić a teraz jest za późno. Mają żal. Żal jest dobry. Złe jest poczucie winy "że to przeze mnie, że mogłam coś zrobić, albo czegoś nie robić, że mogłam powiedzieć, albo zamknąć się w porę, że miałam wpływ, że ..."  

Kiedyś, dawno temu, miałam dwadzieścia kilka lat i kłóciłam się z chłopakiem. W pokoju, w akademiku na ósmym pietrze. Wrzeszczeliśmy do siebie okropne rzeczy, ja chciałam wyjść, on usiłował mnie zatrzymać, wyrwałam mu rękę i on wtedy mnie uderzył. To był ten moment, kiedy nastąpiło zatrzymanie kadru i cisza. Dla mnie to była granica, której nie powinien był przekraczać. "To koniec". Otworzyłam drzwi i wtedy on stanął na parapecie i powiedział:
- Wyskoczę, jeśli wyjdziesz
- Skacz - powiedziałam i wyszłam. 

Jestem mu wdzięczna, że nie wyskoczył. Nie udźwignęłabym. Dziś wiem, że ludzie czasem mówią podłe rzeczy  i zachowują się paskudnie i to wcale nie znaczy, że są źli i zasługują na śmierć, albo są za cudzą śmierć odpowiedzialni.  

Tłumaczyłam dziś córce:
- Kochanie, gdyby kiedyś przydarzyła nam się taka sytuacja, że byśmy się pokłóciły. Ale tak strasznie, tak strasznie, że ja bym w babci stylu wyszła szlochając "Idę sobie umrę cichutko w kąciku" a ty byś krzyczała za mną "Idź i umrzyj!" to...
- Mamo, czy ty coś piłaś czy oglądałaś? - zapytała córka podejrzliwie - Dlaczego miałybyśmy się kłócić? 
- Wyobraź sobie hi-po-te-ty-cznie. To bardzo ważne - rozpędzałam się - No i jeśli po takiej kłótni ja bym na przykład wpadła pod autobus, albo spadła z dachu albo cokolwiek. W każdym razie, gdybym zginęła. Rozumiesz? To nie będzie twoja wina tylko głupi wypadek. Obiecuję, że nigdy, przenigdy nie umrę ci specjalnie.  
- No ja myślę! Zabiłabym cię, gdybyś to zrobiła.