czyli jak grzebiąc w dupie dogrzebać się do głowy
na stronie: Jeśli kogoś zniesmaczył podtytuł, to niech dalej nie czyta, będzie gorzej. Tych, co się łatwo nie zniechęcają proszę o niejedzenie przy czytaniu. Notka będzie bulimiczna.
Po wakacyjnej przerwie dostałam znienacka zaproszenie do "Tu się movie" i z żalem przeczytałam, że to ostatni miesiąc działalności tej sali kinowej. A tak blisko miałam! No trudno, przejrzałam repertuar na wrzesień i postanowiłam namówić Jedyną Córkę i jej przyjaciółkę na seans.
- Hej słonko! Nie poszłybyście do kina ze mną?
- Na co?
- Właściwie nie wiem, bo nie oglądałam. Reżysera nie znam, aktorzy też mi nie mówią nic. Współczesne kino niemieckie, zwiastun dość dosadny ale może być niezłe.
- Co rozumiesz przez "dosadny" ? - zapytała czujnie JC
- Nooo... wiesz...krew, pot i łzy. Może zamiast krwi - sperma. Nagrodę publiczności na jakimś festiwalu dostał.- tłumaczyłam
na stronie: tu daję kolejną szansę na oddalenie się do innych, przyjemnych zajęć. Więcej szans nie będzie
Nie powinnam była
oglądać tego filmu, nie dla mnie był zrobiony. Sądząc po reakcji publiczności w
kinie i po komentarzach na forum jednak jakieś grono odbiorców film ma i to nie
muszą być sami kretyni.
Za każdym razem,
kiedy próbowałam napisać o swoich wrażeniach brnęłam w jakiś medyczno-filozoficzny bełkot.
Spróbuję więc bardzo skrótowo. Jest to film o nastolatce Helen, która za
wszelką cenę próbuje pogodzić rozwiedzionych rodziców. Tyle w pierwszej
warstwie.
Dziewczyna
buntując się przeciw niedostępnej emocjonalnie i obsesyjnie dbającej o higienę
matce, oddaje się bez granic badaniu własnej cielesności jej smaków i
woni, a w poszukiwaniu bliskości wykorzystuje swoją seksualność.
Generalizując - film wyrósł na gruncie wszelkiej maści telewizyjnych programów
reality show, gdzie uczestnicy chętniej pokazywali dupę niż okazywali uczucia,
gdzie pozy i maski musiały być szokujące, żeby były zauważalne.
Technicznie też
reżyser posługuje się zdjęciami i montażem w taki sposób, że widz przed ekranem
raczej podgląda niż poznaje bohaterów filmu.
Obraz
ocieka spermą, fekaliami i krwią wprawdzie w kontekście mówienia o otwartości i
akceptacji ludzkich wydzielin ale naprawdę trudno przez to docenić drugie i
trzecie dno. Zwłaszcza jak się nie ma natury podglądacza.
Znów
się zapędzam w próbę analizy a przecież film był dla mnie jak niezgodny
tkankowo przeszczep. Organizm sam odrzucał. Sztuka, która chce mnie wytrącać z
równowagi, gwałcić moje poczucie estetyki, nurzać w emocjonalnym gównie jest mi
tak obca, że nie wiem, czy mam prawo ją oceniać. Bardzo bym chciała napisać, że
film jest kompletnie bezwartościowy i dać mu jedynkę w skali do 10.
Uczciwie przyznam jednak, że nie mogę. Pod tą warstwą ohydztwa jest jednak
jakaś prawda o człowieku.
Film jest dla
mnie jednym ze sposobów kontaktu ze światem. Lubię budować więź, lubię się
dowiadywać, lubię rozumieć. No i doceniam formę. Prędzej zniosę dobrą formę bez
treści niż swobodny strumień wizji artystycznych zwymiotowanych na odbiorcę.
Lubię, dzięki sytuacjom oglądanym w filmach, lepiej rozumieć rzeczywistość.
Zdecydowanie nie
lubię być przytłaczana przesadnym realizmem. Rozumiem, że człowiek onanizujący
się publicznie, może być samotny, skrzywdzony i w ten sposób może wołać o
pomoc. Ale we mnie nie wzbudzi on współczucia i nie skłoni mnie do oferowania pomocy. Dlatego "Wilgotne miejsca"
nie są dla mnie chociaż Carla Juri grająca główną bohaterkę spisała się
doskonale (udało jej się uniknąć wulgarności a to trochę tak jakby zachowała
dziewictwo w burdelu) i chętnie zobaczyłabym ja w innym repertuarze.
Film nominowany
był na tegorocznym OFF PLUS CAMERA w Krakowie i nagrodę publiczności zgarnął. Trochę mnie to
smuci, bo obserwuję od lat jak kino tzw. ambitne (nie lubię tego
określenia, wolę mówić "wymagające", bo często wymaga
cierpliwości)) idzie w kierunku przekraczania granic intymności, pogrywa
sobie z pornografią, epatuje turpizmem. Jeśli ktoś lubi być przeciągany
po rynsztokach, to odnajdzie się w świecie Helen. Ja wolę uciec w komedie romantyczne.
Mam odruch
odrzucenia przy występach Piotra Pawlenskiego. Dla mnie większą
wartość artystyczną miałoby wyrażenie putinowskiej polityki "trzymania za jaja" bez przybijania genitaliów gwoździem do bruku. Obrazy Milo Moire przyjęłabym do
wiadomości, gdyby rodziły się w głowie a nie w cipce. Do tego grona odrzuconych
trafia reżyser David Wnendt.
A do filmu w
kinach powinni dodawać takie torebki jak w samolotach na ewentualne torsje.
Przepraszam.