Wilgotne miejsca (2013) reż. David Wnendt

czyli jak grzebiąc w dupie dogrzebać się do głowy 

 

na stronie: Jeśli kogoś zniesmaczył podtytuł, to niech dalej nie czyta, będzie gorzej. Tych, co się łatwo nie zniechęcają proszę o niejedzenie przy czytaniu. Notka będzie bulimiczna. 

Po wakacyjnej przerwie dostałam znienacka zaproszenie do "Tu się movie" i z żalem przeczytałam, że to ostatni miesiąc działalności tej sali kinowej. A tak blisko miałam! No trudno, przejrzałam repertuar na wrzesień i postanowiłam namówić Jedyną Córkę  i jej przyjaciółkę na seans.
- Hej słonko! Nie poszłybyście do kina ze mną?
- Na co?
- Właściwie nie wiem, bo nie oglądałam. Reżysera nie znam, aktorzy też mi nie mówią nic.  Współczesne kino niemieckie, zwiastun dość dosadny ale może być niezłe.
- Co rozumiesz przez "dosadny" ? - zapytała czujnie JC
- Nooo... wiesz...krew, pot i łzy. Może zamiast krwi - sperma. Nagrodę publiczności na jakimś festiwalu dostał.- tłumaczyłam

na stronie: tu daję kolejną szansę na oddalenie się do innych, przyjemnych zajęć. Więcej szans nie będzie




Nie powinnam była oglądać tego filmu, nie dla mnie był zrobiony. Sądząc po reakcji publiczności w kinie i po komentarzach na forum jednak jakieś grono odbiorców film ma i to nie muszą być sami kretyni.



Za każdym razem, kiedy próbowałam napisać o swoich wrażeniach brnęłam w jakiś medyczno-filozoficzny bełkot. Spróbuję więc bardzo skrótowo. Jest to film o nastolatce Helen, która za wszelką cenę próbuje pogodzić rozwiedzionych rodziców. Tyle w pierwszej warstwie.

Dziewczyna buntując się przeciw niedostępnej emocjonalnie i obsesyjnie dbającej o higienę  matce, oddaje się bez granic badaniu własnej cielesności jej smaków i woni, a w poszukiwaniu  bliskości wykorzystuje swoją seksualność. Generalizując - film wyrósł na gruncie wszelkiej maści telewizyjnych programów reality show, gdzie uczestnicy chętniej pokazywali dupę niż okazywali uczucia, gdzie pozy i maski musiały być szokujące, żeby były zauważalne.

Technicznie też reżyser posługuje się zdjęciami i montażem w taki sposób, że widz przed ekranem raczej podgląda niż poznaje bohaterów filmu.

Obraz ocieka spermą, fekaliami i krwią wprawdzie w kontekście mówienia o otwartości i akceptacji ludzkich wydzielin ale naprawdę trudno przez to docenić drugie i trzecie dno. Zwłaszcza jak się nie ma natury podglądacza.

Znów się zapędzam w próbę analizy a przecież  film był dla mnie jak niezgodny tkankowo przeszczep. Organizm sam odrzucał. Sztuka, która chce mnie wytrącać z równowagi, gwałcić moje poczucie estetyki, nurzać w emocjonalnym gównie jest mi tak obca, że nie wiem, czy mam prawo ją oceniać. Bardzo bym chciała napisać, że film jest kompletnie bezwartościowy i dać mu  jedynkę w skali do 10. Uczciwie przyznam jednak, że nie mogę. Pod tą warstwą ohydztwa jest jednak jakaś prawda o człowieku.



Film jest dla mnie jednym ze sposobów kontaktu ze światem. Lubię budować więź, lubię się dowiadywać, lubię rozumieć. No i doceniam formę. Prędzej zniosę dobrą formę bez treści niż swobodny strumień wizji artystycznych zwymiotowanych na odbiorcę. Lubię, dzięki sytuacjom oglądanym w filmach, lepiej rozumieć rzeczywistość. 

Zdecydowanie nie lubię być przytłaczana przesadnym realizmem. Rozumiem, że człowiek onanizujący się publicznie, może być samotny, skrzywdzony i w ten sposób może wołać o pomoc. Ale we mnie nie wzbudzi on współczucia i nie skłoni mnie do oferowania  pomocy. Dlatego "Wilgotne miejsca" nie są dla mnie chociaż Carla Juri grająca główną bohaterkę spisała się doskonale (udało jej się uniknąć wulgarności a to trochę tak jakby zachowała dziewictwo w burdelu) i chętnie zobaczyłabym ja w innym repertuarze.

Film nominowany był na tegorocznym OFF PLUS CAMERA w Krakowie i  nagrodę publiczności zgarnął. Trochę mnie to smuci, bo obserwuję od lat jak kino tzw. ambitne (nie lubię tego określenia,  wolę mówić "wymagające", bo często wymaga cierpliwości))  idzie w kierunku przekraczania granic intymności, pogrywa sobie z pornografią, epatuje turpizmem. Jeśli ktoś lubi być przeciągany  po rynsztokach, to odnajdzie się w świecie Helen. Ja wolę uciec w komedie romantyczne.

Mam odruch odrzucenia przy występach Piotra Pawlenskiego. Dla mnie większą wartość artystyczną miałoby wyrażenie putinowskiej polityki "trzymania za jaja" bez przybijania genitaliów gwoździem do bruku. Obrazy Milo Moire przyjęłabym do wiadomości, gdyby rodziły się w głowie a nie w cipce. Do tego grona odrzuconych trafia reżyser David Wnendt. 


A do filmu w kinach powinni dodawać takie torebki jak w samolotach na ewentualne torsje. Przepraszam.